Gdzieś, w nieprzytomnych snach,
Chłostany lękiem w grobowej ciszy.
Zagrzebany w gorący słońcem piach.
W ciemność zaklęty w skalnej niszy.
Gdzieś w oddali, płacz swoje dźwięki toczy.
W rozpaczy targając siwych włosów kiść.
Łzy goryczą pieką, wypalając oczy.
Bólem smagane ciało, jak porwany wiatrem liść.
Świecy blask i kształt martwego cienia.
W chłodnym uścisku niemocy.
Kiedy przyszłość nie ma już znaczenia.
A każdy oddech woła pomocy.
To magiczny trans, antidotum ludzkiego cierpienia.
Wiersz gościnny: Adam Konaszewski.